Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/35

Ta strona została uwierzytelniona.

wszak i godzina wieczerzy dawno nadeszła? Gdzie ojciec? spytała Fryda.
— Ojciec na dole przy swoich rachunkach jeszcze. Kazał by mu znać dano. Czy każecie przynosić wieczerzę?
Dziewczę się zmięszało.
— A! rzekło, nie trzeba ojcu przeszkadzać.
Na wschodach dały się słyszeć kroki — zamilkły wszystkie, Fryda słuchała z uwagą, zdając się oddech tamować, lecz z większą jeszcze czujnością wpatrywała się w nią oczyma chciwemi ciocia Gertruda. Niepokoiło ją wszystko.
W tem dziewczę zadrżało, blady, ledwie dostrzeżony rumieniec, jak odblask chmurki różowej, przesunął się po białej twarzyczce i w progu stał, zdejmując czapeczkę i kłaniając się nizko, młody chłopak uśmiechnęty, kręcąc jedną ręką wąsik zaledwie znaczny, drugą opierając się na szabli zwieszonej u pasa.
Ciocia Gertruda musiała go po odbiciu tego rumieńca w twarzy Frydy odgadnąć i obróciła się ku drzwiom.
Wojewodzic pokłonił się cioci Lenie naprzód, bo ta najbliżej stała, ale na widok jego się cofnęła; potem pozdrowił dziewczę, na ostatek ciocię Gertrudę, która mu jego pokłon oddała uroczyście, w tył krok robiąc i uginając nieco kolana. Przybrała powagę wielką i spięła usta z wyrazem dumy.