Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/350

Ta strona została uwierzytelniona.

szczerą będąc, nie zadała zbyt bolesnego ciosu. Trudno mu znaleźć ją było. Podniósł oczy ku Hennichenowi, z których wejrzenia nic dobrego wróżyć nie było można.
— Mistrzu mój, — rzekł — nie potrzebowałeś mi wielu z tych rzeczy mówić, bo je łacno mogłem odgadnąć. Nie śmiałem się ani mieszać, ani radzić niepowołany. Cóż ci dziś powiem? Oto, że co się stało, nieszczęściem jest. Gdybyście nawet rodem i bogactwy dorównali temu domowi, którego potomek córkę waszą kocha, przepaść jest między nimi a nami. Oni nas, my ich nie zrozumiemy nigdy: obyczaj, wiara, wszystko nas dzieli. Albo wy się musicie wyrzec tego, czem żyliście i byli, lub on. Ofiara wielka, jeśli nie nad siły. Dla córki przyszłość albo więzienna, lub pełna zgryzot i smutków. Chodzą wieści — dodał, — że wojewodzica ojciec wydziedziczył za zmianę wiary; że stryj, który chwilowo zdawał się skłonnym do konfesyi naszej, porzucił ją i nagli także. Wojewodzic się oprze, jak sądzę, familia go opuści. W tym kraju stanie się obcym i obrzydzonym... jakaż przyszłość?
Hennichen ręce łamał.
— Stało się — zawołał — winniśmy, ja, żem go do domu przyjął, ona, że mu się do siebie zbliżyć dała. Lecz, kochany Wilms, jam też przecie zaszczycony szlachectwem przez cesarza, ja mogę książęce po niej dać wiano.