Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/355

Ta strona została uwierzytelniona.

zumianym być musiał. Z dumą pewną, ale wyszukaną dworszczyzną zwrócił się ku zdziwionemu Hennichenowi i tego też z dala pozdrowił wychodząc w milczeniu, bo wyrazu znaleźć nie mógł. Cała ta scena zostawiła po za sobą dopiero wybuch nieunikniony.
W istocie, zaledwie na wschodach był wojewodzic, gdy Fryda zakrywszy oczy, zachwiała się jak obłąkana i padła w krzesło. Podbiegł ku niej ojciec i ciotka. Nie było to omdlenie, ale serca ból wielki, młody, pierwszy, co czasem zabija, niekiedy życie poczyna.
Troskliwy ojciec chwycił jej ręce. Spojrzała nań z wymówką gorzką i rozpłakała się srebrnemi łzami.
— Dziecko drogie, nie gniewaj się na mnie! Tak było potrzeba, tak nieraz jeszcze może ja ci sam cios zadać będę musiał — lecz ja, ja cię pragnę ocalić.
— Więc zgubą byłby ten, ten człowiek — odparła głosem słabym — on! ojcze! on, któregoś ty kochał jak syna?
— I nie zmieniłem dlań uczucia, lecz... Uspokój się, nie mówmy, czekać potrzeba... Zaufaj mi i nie badaj mnie jeszcze... Te dni rozstrzygnąć muszą.
To powiedziawszy niewyraźnie, szybko, stary pocałował córkę w głowę i jakby siłą odrywając się od niej uciekł do swej izdebki. Całe