Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/359

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamilkł pisarz i zniżając głos dodał czulej:
— Janku! miejże rozsądek! Kto cię tam pytać będzie, co ty sobie myślisz i trzymasz, byleś jawnie z kościołem nie zrywał i zgorszenia nie dawał, byleś się tych Niemców wyrzekł, dla których pono cała ta bieda.
Janusz otworzył usta, pisarz zagadał go podnosząc rękę.
— Już ty mi nie mów, to ta nieszczęsna podwika wszystkiemu winna, ale na to radę jakąś damy...
Urwał nagle, a potem znowu mówić począł żywiej jeszcze:
— Jam teraz spadkobiercą ojca, niech ci to nigdy z głowy nie wychodzi, ciężą na mnie obowiązki. Dopóki pan pisarz robił co chciał, to się i folgowało i różnie mogło iść na prawo i lewo. Ja dziś tego żelaznego człowieka reprezentuję, i muszę żelaznym być... i będę!
Podniósł głos.
Janusz nie miał co mówić już. Burzyło się w nim, duma jakaś wzdymała mu pierś, obchodzono się z nim jak z małoletniem dziecięciem. Znał serce pisarza, tem mocniej go bolało, że on sobie z nim tak postępował.
— Cóż mi pozostaje? — spytał. — Wydaliście na mnie wyrok wygnania.
— Ty sam, nie ja. Myśl, waż i nie ociągaj się. Innego tu wyjścia niema. Nawet ci