Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/364

Ta strona została uwierzytelniona.

który złamać nie łatwo. Skorośmy do tego przyszli, iż mi dajecie do wyboru albo z sumieniem i sobą być w zgodzie, albo z wami — mimo, że szanuję i kocham was, muszę raczej z sobą pozostać w pokoju. Nie pozostaje mi więc nic nad to, bym p. pisarzowi wdzięcznie podziękowawszy za jego łaski rozstał się, życząc mu wszelkiego dobra.
To mówiąc skłonił się z daleka i już się brał odchodzić.
Pisarz z łóżka wyskoczył jak był.
— Czekajże, szaleńcze, — zawołał — miarkuj się. Co poczniesz? głodem ci przyjdzie mrzeć! Opuszczą cię wszyscy!
— Jest Pan Bóg, odparł spokojnie Janusz.
— Rekurs do niego! na mnie, na ojca? więc my w błędzie, a waszmość praw, żeś się nam niewdzięcznością i niewiarą wypłacił?
— Panie pisarzu — zawołał Janusz, — daremna to rzecz, mnie nie przekonacie. Nie będę się taił: mam też i miłość w sercu, której jesteście przeciwni; z nią pozostanę, od niej nie odstąpię. Zatem trudno, abyśmy porozumieć się mogli. Pójdę, gdzie oczy poniosą, będę na chleb pracował rycersko czy dworsko, a bodaj zwalawszy ręce rzemiosłem, ale wiernym zostanę sumieniowi i sercu.
— Oszalał! dali mu napoju jakiegoś! — krzyknął pisarz — podobnego uporu nikt w świecie nie widział.