Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/365

Ta strona została uwierzytelniona.

Janusz powtórzył zdala pożegnanie.
— A to nieszczęsna godzina z tym chłopcem! — odezwał się stary ręce łamiąc — nie dziwię się, że cię ojciec na chleb i na wodę wsadził, innej rady nie było i niema.
— Dziś tylko i prawa już nikt nie może mieć, by mnie zamknął — przerwał Janusz — jestem wolny.
— Janku mój, — płaczliwie niemal, wyciągając ręce ku niemu mówił zakłopotany pisarz, — ochłodnij, myśl, rozważ! Co czynisz? Imieniowi i rodzinie wstyd, hańbę sobie, zakałę szlachcie. Możeż to być, ażebyś nas wszystkich dla jakichś obcych poświęcił, dla jednej gładkiej twarzy, dla jednej kobiecej pieszczoty? A maszże ty serce? toć to szał i pijaństwo!
Janusz z głową spuszczoną stał niemy, ponury, zamyślony, ale widocznie nieprzekonany i nieporuszony.
— Dałem serce, dałem słowo, pierścień dałem... nie odbiorę z tego nic, a co się ma stać, niech się stanie!
— Mówić teraz z tobą nie chcę — odparł pisarz, — daremnie, stracone byłyby słowa. Idź, myśl, zastanów się: daję ci ile chcesz czasu do rozwagi. Więcej uczynić nie mogę. Przez te dni nie powiem słowa, będziemy z sobą jakeśmy byli. Jam też na świecie został sierotą — jeśli stracę ciebie, świat mi obrzydnie. Janku, czyżem ja u ciebie nie wart nic?