Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/369

Ta strona została uwierzytelniona.

spytał zaraz, ktoby był. Odpowiedział Wilms, że spólnik jego.
Piękne srebra zwróciły uwagę, począł tedy przyglądnąć się im pisarz, a szacować i rozpatrywać się, co potrwało dosyć długo. Drzwi do sąsiedniej komnaty stały jakby umyślnie otworem: Hennichen, choć nic nie mówił córce, wiedział, że ją ciotka nakłoni, by wyszła i przezedrzwi się pokazała. Ciotka spełniła ten poszept ojcowski bardzo szczęśliwie: skłoniła Frydę, by się ubrała jak na przechadzkę, w najparadniejsze stroje, aksamit, manele i koronki. Dziewczę wyglądało w nich jak zaczarowana królewna. Gdy pisarz pzypadkiem podniósłszy oczy, zobaczył ją w tym majestacie młodości, wdzięku, stroju, piękną jak obrazy aniołów, smutną jak wygnankę z raju... kubek, który trzymał w ręku, wypadł mu z palców, osłupiał.
Stał długo, patrząc za oddalającą się zwolna i nie mógł przemówić słowa. Nareszcie spojrzał na Wilmsa i zapytał:
— A to kto?
— Córka mojego spólnika.
Pisarz zrazu się jeszcze nic nie domyślał, lecz jakieś podejrzenie, wątpliwość, niepokój go ogarnął. Powiódł oczyma po srebrach, potem ku drzwiom, poza któremi jak zjawisko cudowne migała przechadzająca się Fryda,