Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/37

Ta strona została uwierzytelniona.

śniegu bryłka, co mała z początku, dzióbkiem ptaszęcym ruszona spada i grzebie wioski lawiną. Tak i u nas! Zacznie któryś głos dziecięcy po cichu, a no zwolna, łączą się doń inne i wzrastają i grzmią i syczą... jakby pieśń wojenna...
— Ja takiego śpiewu nie lubię! O nie! nie! — trzęsąc główką rzekło dziewczę. Pieśń wojenna to ryk... ja lubię piosnkę kościelną i cichy śpiew, co płynie jak słowiczy głos nocny po rosie, i czasem wesołą nutę dziecięcą... a wy, wy, to się lubujecie we wrzawie.
— Nie ja! — wyparł się Janusz, — o! nie ja — ja to lubię co wy, piękna Frydo; ale z naszymi braćmi trzeba to czynić, to lubić, to pić i to śpiewać co oni. To prawo nasze.
Fryda skrzywiła się.
— Wyście nadto posłuszni, — szepnęła — tylko nie... mnie.
Z wyrzutem spojrzał na nią wojewodzic. Na wschodach słychać było chód ciężki i żywy, drzwi otwarły się z łoskotem, na próg wszedł głośno, śmiało pan domu... mężczyzna siwiejący, z głową krótko ostrzyżoną, z brodą krągłą, twarzy rumianej, oczów czarnych. Barczysty był jak robotnik, a na czole miał jasną myśl i oczy bystre i usta mowne i widać było nim przemówił, że ze słowem jak ze złotem, mistrzem być może. Twarz piękna, spokojna,