Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/370

Ta strona została uwierzytelniona.

i nagle spoważniał a ostygł. Wejrzenie rzucone na Hennichena, na zmięszanego Wilmsa, milczenie długie, które zapanowało w pokoju, w coraz silniejsze wprawiały go podejrzenie. W tej chwili, na dany znak, ciotka przymknęła drzwi od komnaty, zostali sami. Wilms podsunął krzesło. Pisarz nie chciał usiąść.
— Jeśli się nie mylę — odezwał się ponuro po chwili namysłu — nie o srebra waszmości pono szło. Dorozumiewam się, dlaczegoście mnie tu ściągnęli. Mów prawdę, chytry człowiecze! Nie ta to jest piękność, co głowę zawróciła synowcowi memu? a cóż? to srebra w posagu!
Pogardliwie ramionami ruszył. Hennichen, który języka nie rozumiał, domyślał się tylko z twarzy rozmowy.
— Gdyby tak było — pokornie odrzekł Wilms — jużci nie grzech, żem pragnął w imieniu ojca osoby, z którą się pan wojewodzic zaręczył...
— Jak zaręczył! — oburzył się pisarz.
— Mamy sygnet herbowy na dowód, — odezwał się spokojnie Wilms — cóż będzie dalej?
Stary szlachcic cofnął się prostując na kilka kroków, wziął w boki i począł szydersko, nielitościwie się śmiać.
— Myślicie, że tego wszystkiego dosyć, aby dla mieszczańskiej córki syna polskiego senatora pochwycić?