Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/371

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hennichen jest szlachcicem, mianowany przez cesarza.
Na stole leżał dyplom, który Wilms rozwinął i chciał pokazać, ale go ręką ze wzgardą odepchnął pisarz.
— A myśmy szlachtą mianowaną przez samego Pana Boga! — krzyknął — to coś więcej znaczy. Daj ty mi pokój z jego szlachectwem, to u mnie wszystko nic.
— I Hennichen daje jej posagu nie te srebra, ale sto tysięcy złotych florenów, oprócz tego co weźmie po jego zgonie, a co więcej daleko znaczy.
Pisarz głową potrząsł.
— A co mi po skrzyni złota? jeść go nie będę, ani on ani ja! Co mi po niem? Słuchaj, Wilms! zdało mi się, że rozum masz; wytłómacz to temu niememu, że my synów nie sprzedajemy, ani sumienia i czci naszej. A byłożby to szczęściem dla tego pieszczonego dziecka, gdyby je narzucił tam, gdzieby łzami się oblewać musiała codzień, boby jej lada ochmistrzyni szlachcianka w oczy pluła mieszczaństwem? Niech sobie dla niej gdzieińdziej męża szuka. Z tego nic nie będzie. Dziewka piękna, mój Wilms, ale owa krasa przekwitnie, wdzięki pójdą precz, a łzy zostaną. Powiedzcie mu to wszystko i dodajcie, że on tu wraz z córką nie ma co robić, niech z Bogiem do domu rusza.