Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/372

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc kołpak na głowę włożywszy, z pychą wielką, ani chcąc już więcej słuchać ni mówić, nie spojrzawszy na bladego Hennichena, który mowę po ruchach mógł zrozumieć i Wilms nie miał mu co tłumaczyć, poszedł ku drzwiom pisarz, otworzył je i nieprzeprowadzony zstąpił po wschodach na dół.
Po wyjściu jego nie spytał nawet stary ojciec o zamienione wyrazy, znaczenie ich było dlań jasnem. Ostatnia próba, odwołania się do serca, do rachuby, do wrażenia młodzieńczych wdzięków, spełzła marnie, nadzieja wszelka znikła. Hennichen czuł się obrażonym, upokorzonym, pragnął zemsty. Nie pozostawało mu nic, tylko dziecię ratować. Na Wilmsa skinął, ażeby go samym zostawił, i siedział długo skostniały, namyślając się co uczyni.
Nierychło dopiero wyszedł do córki. Fryda czekała na niego. Scena poprzedzająca była dla niej niezrozumiała. Smutna jak zawsze, bawiła się chustką i patrzała w okno, czy w rynku nie zobaczy wojewodzica, który często pod oknami błądził. Otwierając się drzwi oczy jej ściągnęły na ojca; zobaczyła go zmienionym, bladym, takim jakim nigdy nie bywał zbliżając się do niej. Nawykła była widzieć go uśmiechniętym dla siebie, niosącym z sobą spokój i szczęście; teraz zdawał się uginać pod jakiemś brzemieniem i lękać wejrzenia córki.