Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/374

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż mi po rodzinie! ja kocham jego, on mnie kocha, niech oni mnie, niech ja ich nie znam, pójdziemy w świat, sami... z tobą.
— Nie — odparł Hennichen — życie człowieka od życia ludzi i rodzin oderwać się nie może. To dziecinne wyrazy. Nam uciekać potrzeba tam, gdzie nas znać będą i oceniać umieją. Nieszczęśliwy dzień, gdy ten chłopiec stąpił na próg domu naszego, gdy myśmy na tę ziemię weszli. Uciekać stąd trzeba... uciekać!!
I porwał się z krzesła gwałtownie. Fryda ocierała oczy, wstrzymała go za ręce.
— On musi jechać z nami! — zawołała.
— Nie chcę go znać! — rzekł Hennichen — tyś go zapomnieć powinna!
Dziewczę zmarszczyło brwi, potrząsło głową.
— Nigdy! — zawołała stanowczo — nigdy!
— Widziałaś, z jaką wzgardą ten magnat, co nędzarzem jest przy mnie, ofiarę moją odepchnął; słyszałaś, jakim śmiechem się uragał!
— Kto?
— Ten, który stąd wyszedł przed chwilą. To był stryj i opiekun wojewodzica.
Gwałtownym ruchem Niemiec, jakby odepchnąć chciał widmo jakie, rzucił rękami.
— Między nami a nimi nie może być związku, przyjaźni, zgody. Któż wie? Może ta krew pańska odezwać się kiedyś w nim, w tym młodziku twoim. Nie chcę go! Tyś lepszego szczęścia warta.