Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/375

Ta strona została uwierzytelniona.

Odchodził już, a Fryda padłszy na krzesło, z zasłonionemi chustką oczyma, zanosiła się płaczem dziecięcym; głos jej przywołał nazad ojca.
— Uspokój się, uspokój, dziecko biedne, jam winien wszystkiemu: po co było obcego wpuszczać do domu? jak mogłem pozwalać na to, nie znając ich, by śmiał spojrzeć nawet na ciebie? O twoją rękę na klęczkach starać się będą grafowie i książęta, ja ci dam i kupię koronę.
— Ja nie chcę nic! nic! — wołała Fryda — ale kochać go muszę. Gdybym chciała wyrwać z serca miłość, nie potrafię, wrosła weń, umrę z nią.
Hennichen stał blady, nie wiedząc co odpowie, walczył z sobą.
— Dziecię, uspokój się... cierpliwości, spokoju. Jeśli cię kocha, przybędzie za tobą, do ciebie; my jechać musimy, mnie tu zje srom i upokorzenie. Musimy stąd uciekać.
Dziewczę nic nie odpowiedziało, załzawione jej oczy biegały po rynku szukając Janusza, myśl błąkała się także szukając jakiegoś ratunku. Nie chciała dręczyć ojca, lecz spodziewała się po wojewodzicu, że on znajdzie jakiś środek ocalenia... była go pewną.
Skinąwszy na ciotkę, aby go przy dziecku zastąpiła, bo jej samej nie chciał zostawiać, Hennichen wyszedł z mocnem postanowieniem jak najprędszego wyjazdu.