Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/376

Ta strona została uwierzytelniona.

Milcząca towarzyszka nie mówiąc słowa siadła, pieszcząc tylko dziewczę i ocierając łzy, o których przyczynę pytać nie potrzebowała.
Fryda została w oknie, na chwilę się od niego nie chcąc oddalić. Zdawała się spokojniejszą. Ojciec ani ciotka nie mogli jej stąd odciągnąć. Siedziała wpatrzona nieruchomemi oczyma w tłum przesuwający się po ulicy. Zdawała się nie widzieć nawet przygotowań, które Hennichen umyślnie przyspieszał. Zabierano więc sprzęty, ciotka się krzątała, zostawiono ją tym myślom i łzom cichym, sądząc, że ich potrzebowała. Wielki ból przejdzie, mówił ojciec w duchu, nastąpi rozwaga, a czas uleczy te rany.
Fryda napróżno wyglądała do wieczora. Hennichen, uspokojony nieco, wyszedł z Wilmsem do miasta, przykazując tylko ciotce, ażeby z oka nie spuszczała Frydy i starała się być z nią ciągle. Napróżno jednak przesuwała się po komnacie tam i nazad, siadała, wstawała, wzdychała biedna ciotka... ani do rozmowy, ani nawet do wejrzenia na siebie zadumanej skłonić nie mogła.
Mrok padał, gdy znużona i pracą i tym nadzorem, ciotka usiadła w sąsiednim alkierzyku, z myśli posępnych wpadłszy w sen jakiś niespokojny i przerywany. Nie słyszała nawet, jak cicho otwarło się okno w komnacie, w której siedziała Fryda, i jeszcze ciszej przy-