Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/377

Ta strona została uwierzytelniona.

mknęło. W chwilę potem na palcach podszedłszy ku drzwiom, oglądając się, po cichu, dobiegło dziewczę do proga i ostrożnie otwarło drzwi, tak aby najmniejszy szelest ciotki nie zbudził. Janusz ukazał się w progu, stał znękany i przybity, jak winowajca przed nią. Skinęła nań, razem wyszli do ciemnej sieni, drzwi zostawiając otwarte za sobą. Fryda pochwyciła go za rękę.
— Wiem co mi przynosisz — rzekła — twoi odpychają mnie, nie chcą, a ty? czy i ty?
Janusz boleśnie się uśmiechnął.
— Mogłaś mnie o to posądzić? — rzekł cicho — jam się wszystkiego wyrzekł dla ciebie. Nie mam rodziny, kraju, krewnych, nikogo. Jestem ubogim, włóczęgą, bez imienia. Co wam po mnie? Mogęż ja żebrać u was wszystkiego, gdy nic sam wam dać nie mogę? I żyć u was na łasce?
Fryda trzymała jego rękę, jakby się lękała, ażeby jej nie uciekł.
— Na to jest sposób — rzekła — ty dla mnie wyrzekasz się rodziny, ja się jej wyrzeknę dla ciebie. Idźmy dwoje, sami, w świat, bez rodzin i imienia!! Ja się nie zlęknę z tobą niczego...
Wojewodzic spojrzał na nią i w mroku ujrzał tylko dwoje jej oczu zwykle jasnych i łagodnych, teraz świecących, jakby iskrami połyskującemi w ciemności.