Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/379

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jutro! — mówił stary złotnik — nie chcę dnia jednego dłużej oddychać tutejszem powietrzem. Wyrwę ją stąd, zapomni łatwiej. Nie powiozę do Wittembergi... posiedziemy w Augsburgu, gdziekolwiekbądź, póki nie ochłonie.
— W młodości, — dodał Wilms zimno — żywo się biorą te sprawy, ale prędko też zapominają.
— Dałby Bóg!
Przyczajony Janusz dozwolił im wejść do mieszkania, a sam, pocichu, spuścił się ze wschodów. Szczęście i niedola razem przepełniały mu serce; ani jednem, ni drugiem nie miał się z kim podzielić. Sam jeden, zostawiony sobie, czuł, że nie podoła niebezpiecznemu przedsięwzięciu, do którego Fryda, śmielsza od niego zmuszała. Zostawał mu jeden Tilius tylko, na którego jeśli nie przyjaźń, to ubóstwo i chciwość mógł rachować; ale i tego nie wiedział gdzie szukać. W głowie mu się zawracało. Siebie już poświęciłby był łatwo; lecz cóż miał począć z nią, aby pieszczonemu dziecięciu życie uczynić znośnem, życie wygnańca, włóczęgi... obcego wszędzie? Z myślami temi zawlókł się raczej niż przyszedł do domu. Na ławie przed gospodą siedział zapomniany Józiak, jak niegdyś na wschodach kamienicy Hennichena; posępniejszy jeszcze od swego pana, a równie nieszczęśliwy, bo sercem był w Rochowie a losy wojewodzica dzielić