Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/380

Ta strona została uwierzytelniona.

musiał. Lecz cóż mu mogło dopomódz biedne chłopię?
Weszli razem do izdebki. Janusz padł w krzesło, ręce położył na stole, głowę na nich i męczył się bezsilnem dumaniem. Józiak koło niego chodził. Radby był zaczepić a nie śmiał.
— Pan pisarz, — rzekł cicho, wyczekawszy — kazał prosić na wieczerzę.
— Nie pójdę — odparł Janusz.
— A panie, panie — odezwał się ośmielony służka — cóż z nami będzie? Pan się zamęczasz, rady niema. Wrócićby nam do swoich, a obcych zapomnieć. Nieszczęścieśmy wywieźli z tych Niemiec.
— I nieszczęście do nich wnieśli — mruknął Janusz. — Ale są drogi, z których się nie powraca, i są napoje, które trzeba wypić do dna. Słuchaj — spytał wstając nagle, — mam tylko ciebie jednego... pójdziesz ze mną?
— Nie pytam nawet dokąd, pójdę! — rzekł Józiak.
— Uciekamy... jutro.
— Dlaczegóż mamy uciekać? — zapytał chłopak.
— Hennichen chce wywieźć córkę, ja ją porwać muszę.
Załamał chłopak ręce.
— Porwać? dokąd? nie mamy domu! nie mamy ludzi, nie mamy koni! Pójdzie pogoń za nami.