Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/381

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pogoń? nie; ujdziemy, ujdziemy w lasy, bez drogi! Kto nas może pochwycić? Kto ślad znaleźć?
Począł chodzić Janusz żywo po izbie.
— Konia mi z siodłem dostawisz dla niej, mnie mój starczy, ty swojego masz... niech stoją w pogotowiu, za miastem u bramy.
Mówił, a chłopak przerażony ręce łamał, bo mu się zdawało, że pan jego zmysły postradał. Wszystko to było tak dziecinnie i niedołężnie obmyślane. Spełnić rozkazy nieszczęśliwy Józiak był zmuszony, lecz czuł, że owa ucieczka powieść się nie może. Ile razy chciał zaprzeczyć wojewodzicowi, ten mu już mówić nie dawał.
O późnej godzinie, dopytawszy wreszcie mieszkania Tiliusa, wyszedł szukać go Janusz. Niemiec od kilku dni, jak w Wittemberdze u wdowy po burmistrzu, tu znowu mieścił się w niemieckiej rodzinie, której głową była majętna owdowiała kupcowa z sześciorgiem dzieci. Tilius grał tu rolę klucznika i pedagoga. Stał wprawdzie na poddaszu, lecz o chleb się już nie troszczył. Janusz znalazł go nad rachunkami, które mu przepisywać kazano. Niespodziane odwiedziny po nocy zdziwiły go i ucieszyły razem; Janusz, jak się niepłonnie domyślał, potrzebować go musiał.
Nie bardzo chcąc mu się zwierzać, siadł przybyły, próbując, czy się z rozmowy o tem,