Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/384

Ta strona została uwierzytelniona.

Mieszczanie stojący w rynku pokazywali sobie i pierwszych i drugich, szepcząc i opowiadając, że to wszystko jedna była sprawa.
Ale baje pleciono. Nikt dobrze nie wiedział, o co szło, kto i kogo ścigał; wieść się tylko nosiła, iż magnat jakiś mieszczaninowi krzywdę wyrządził, że mu małoletnią porwał, że w tem wszystkiem sprawa była zboru, że tego gwałtu dopuścił się dyssydent i t. p. A że tłum łatwo się lada czem po swej myśli rozgorączkowuje, jednym się chciało z tego powodu iść na zbór i rozwalić go a nowowierców do nogi wybić, drudzy brali to za opresyę magnatów nad nieszczęśliwem mieszczaństwem i burzyli się na prepotencyę ich.
Najpewniejszem jednak ze wszystkiego było, iż spełna nikt nie wiedział, o co chodziło. Usłyszano hałas nagle w kamienicy z jednej strony, z drugiej około gospody. Zaczęli ludzie tam i sam uganiać się po mieście, ten i ów słówko bąknął jakieś, drugi je pochwycił i przekręcił, a jak wzięto na języki te latające plotki, porosły one do niesłychanych rozmiarów.
Gawiedź uliczna tylko myślała, jakby z tego skorzystać i albo żydom się dać we znaki, albo do zboru się włamać, lub pohulać trochę około kramów, w których się coś zawsze znaleźć mogło. Lecz że król był na zamku, a przy królu JMci siła ludzi i czujność wielka, pomiarkowali ci, co zabawić się chcieli, iżby to