Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/385

Ta strona została uwierzytelniona.

nie bardzo było bezpiecznem. Tłum więc zwolna rozpływać się zaczął. A na Klepaczu i na Stradomiu wiedziano z największą już pewnością, że dyabeł porwał żydówkę. To jakoś wszystkich uspokoiło.
Tymczasem dwa poczty, z których jeden wyjechał przodem z rynku, drugi później się wysypał z gospody pod Franciszkanami, pobiegły oba do bram. Zaczęli tu rozpytywać o coś i tak ich to zabawiło, że się oba zbiły w jeden, chociaż się z sobą nie zdawały znać. Co dziwniej, i jedni i drudzy pytali siedzących w bramach, czy nie widzieli wyjeżdżających mężczyzny młodego z kobietą i małym bardzo pocztem, albo nawet samotrzeć?
Że zaś przez wrota wiele ludzi i mężczyzn i kobiet, że służbą i bez służby, wjeżdżało i wyjeżdżało, trudno tam było co dopytać. Jedni widzieli, że w istocie młoda jakaś para z dworzaninem wyruszyła w stronę ku Łobzowu i Tęczynowi; drudzy, którzy tam także stali, o nikim nie wiedzieli. Z tego badania u bramy powstała znowu kupa ciekawego ludu, który bałamutnemi odpowiedziami trzymał ludzi napróżno.
Owi Niemcy, co mniejszym pocztem wyruszyli z rynku, ledwie zachwyciwszy języka, puścili się na oślep gościńcem; drudzy zaś, którzy od Franciszkanów nadbiegli, troskliwiej i pilniej dopytując trochę czasu stracili, tak,