Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/386

Ta strona została uwierzytelniona.

że gdy się potem jechać namyślili, rozdzielając na dwie gromadki, w przeciwne strony, Niemcy ich już dobrze prześcignęli.
W stronę ku Zabierzowu i Tęczynowi jechał na czele oddziału, nie zbyt spiesząc, pan pisarz sam, mając z sobą podstarościego.
Łatwo się czytelnik domyśli, że to była pogoń wysłana za uchodzącym Januszem, z którym razem Fryda ujechała. Stało się to w biały dzień, gdy nikt posądzić nie mógł o zamiar ucieczki, a Hennichen był najpewniejszy, że córka jego odpoczywa. Nierychło dopiero, bo w godzinę może, zajrzała ciotka do pokoju, a nie znalazłszy jej, zaczęła szukać po całym demu i uderzyła na alarm. Nadbiegł stary ojciec i z rozpaczą natychmiast konie sposobić kazał, ażeby się puścić za uciekającymi. Zrazu jednak nie wiedział nawet, w którą udać się stronę, aż ludzie w rynku będący wskazali mu, że w bocznej uliczce czekały konie, i że tam widzieli ją dosiadającą jednego z nich, a potem samotnie dążącą z młodym mężczyzną ku Floryańskiej bramie.
Rozbiegło się to zaraz po mieście, i dopiero z odgłosu publicznego o porwaniu córki złotnika dowiedział się pisarz o wypadku. Wnet posłał szukać synowca i przekonał się, że jego ani Jóźka i koni ich nie było w gospodzie.
Niemniejsze to na nim uczyniło wrażenie; tak, że choć do konia i szybkiej jazdy nie