Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/387

Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo sposobny, zaraz co żyło na koń wsadził i sam jechać się wybrał.
Uczynił to nie bardzo się rozmyśliwszy, gdyż wcale nie było podobieństwa ażeby uciekających napędził. Sam to czuł, że się do tego nie zdał; lecz gnał go wielki gniew i niepokój, a w miejscu mu trudno było usiedzieć. Podstarości wlókł się za nim smutny i ponuro milczący. Pisarz przeciwnie chwili nie mógł strzymać buchającego zeń gniewu.
— Pan Bóg nas, a szczególniej mnie na stare lata pokarał — mówił ocierając pot lejący się strumieniami z czoła. — Któż się po tym chłopcu mógł spodziewać takiego wybryku! takiego uporu!!
Podstarości nic nie odpowiadał już, ale każdego spotkanego pytał, a niemal każdy odpowiadał, że nie widział uciekających.
— Wasza miłość mi pozwoli powiedzieć, — odezwał się podstarości, — że ta nasza jazda do niczego: albo trzeba gonić, nie szczędząc ni siebie ni koni, albo dać krzyżyk na drogę. Niech W. Miłość powraca do gospody, a mnie z ludźmi pozwoli ścigać. Toż nie kto inny oto, jak ojciec tej złotniczki przeklętej o kilkoro staj nas wyprzedza, bo i on goni. A żeby my też Niemcom dali jechać przodem.
Pisarz wziął na kieł i konia spiął.
— Ruszaj! — zawołał — toć i ja się nie boję wyciągnionego jechać; ruszaj, co koń stanie!