Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/388

Ta strona została uwierzytelniona.

Na ten rozkaz dźwignął się oddział cały żwawo, a że niemieckie konie ledwie dobrym truchtem szły, wkrótce się z nimi zrównali. Pisarz z ukosa spojrzał na Hennichena i poparłszy swojego, poprowadził z podstarościm cały hufiec, zostawiając Niemców za sobą. Ci się snać wyprzedzać nie myśleli.
Na drodze do Zabierzowa stała karczemka; tu jęli się wypytywać. Wyszedł arendarz i wyspowiadał się, że przed godziną jechała młoda kobieta z mężczyzną, co koń mógł wyrwać, i kędyś ku Tęczynowi się skierowali. Dodał, iż z pięknych twarzy obojga wnosili, iż to musiało być wielkie państwo, dla zabawy z Krakowa czyniące wycieczkę na Zabierzowskie skały.
Podstarości się zadumał. Mieli więcej godziny już zyskanej, koni nie żałowali pewnie, trudno ich gonić było, chybaby gdzie spocząć potrzebowali i w zajeździe ich na gościńcu udało się przydybać. Wszczęła się, jak to zwykle w takich razach bywa, narada co czynić, a tymczasem Niemcy nadjechali, poszwargotali i poszli przodem. Pisarz zaczynał się rozmyślać, iż on tu był nie bardzo potrzebny i darmo się zamęczał. Gorąco mu było, dyszał i cały był w potach. Zsiadł więc z konia, oddał go dworzaninowi, a sam na pniaku pod karczmą padłszy, że nie było nic innego, paskudnego piwska sobie kazał dać i chciwie się niem raczył.