Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/389

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój podstarości, — rzekł, — jednego mi człowieka zostawcie; ja widzę, że mi się gnać trudno, za ciężki jestem na to, będę tu siedział i czekał na was choćby dwa i trzy dni. Ruszaj, gnaj i byleś mi Janusza pochwycił; niech sobie niemkę czy ojciec czy kto chce zabierze, aby się jej zbyć.
Podstarości rozkazu tylko czekał: jednego człowieka oddzieliwszy, sam pognał. Chwilę za nim, w tumanie kurzu pędzącym, patrzał tęskno pisarz, a potem oczy zakrywszy w myślach się zatopił.
Do wieczora parę godzin zostawało. Mała była nadzieja, ażeby powrotu podstarościego doczekać. Pisarz więc, któremu się zdawało, że tu, jak na jakiem ważnem stanowisku, powinien był zostać, kazał sobie w szopie siana nasłać, kilimkiem z konia zdjętym przykryć, i dworzaninowi poleciwszy czujność, sam starym kościom poszedł dać spocząć.
Do późnej nocy czuwała straż i pan pisarz nie usnął: nie doczekali się nikogo, oprócz deszczu i burzy, która nieco powietrze ochłodziła. Około północy dworzanin siadłszy we drzwiach usnął, a pan pisarz nasłuchując ciągle, zdrzemnąwszy się lekko z razu, później twardym snem został zdjęty. Dzień był dobry na niebie, gdy się zbudził, napastowany przez muchy, i dworzanina zawołał, który też jak pijany ze snu się otrząsnąć nie mógł.