Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/390

Ta strona została uwierzytelniona.

Podstarościego ani słychu, ani śladu. Tak na tem rozdrożu, w biednej szopie, przyszło panu pisarzowi cały następny boży dzień przestękać i kląć Niemców. Nie było nawet czem grzesznego ciała posilić, oprócz piwa kwaśnego, gugla i jaj, które pisarz, post przymusowy ofiarując za grzechy, do ostatniego spotrzebował z głodu.
Do wieczora był jeszcze jako tako cierpliwy; ku nocy drugiej już zaczął na podstarościego narzekać, że się puścił za daleko.
Kraków widać było we mgłach i dymie; znużony chciałby był doń powrócić, lecz dawszy sobie i podstarościemu słowo, nie mógł. Tęsknica go opanowała wielka, począł rozmyślać, co pocznie, jeśli uchodzących pogoń nie doścignie i Janusz mu z rąk ujdzie. Ostatni z rodziny, osamotniony, biedny, wśród obcych będzie musiał dokonać żywota zbolałego i tarczę kazać rozkruszyć na pogrzebie, wydziedziczając niewdzięcznika.
Żal mu było Janusza. Przypuścić jednak złamania woli wojewody i zezwolenia na małżeństwo nie mógł. Sam uległby był pewnie, — jako spadkobierca brata czuł się związanym na wieki. Nadeszła noc, trzeba było na siano wracać o głodzie i drugą już przepędzać po młodemu, pod szopą, przy siodle i koniu. Zasnął pan pisarz wzdychając. Przebudził go tentent, gwar i chrapanie koni. Przez ściany