Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/401

Ta strona została uwierzytelniona.

Podniósł chłopak głowę i zdziwione oczy wlepił w księdza z wyrazem niedowierzania i wątpliwości.
— Tak jest — dodał O. Franciszek.
Czeladnik zdjął pierścień z palca, aby go z blizka pokazać. Herb Roch był na nim wyraźny, ksiądz omylić się nie mógł.
Z uczuciem uścisnął biednego sierotę i pocałował go w głowę. Chłopak patrzał zdziwiony tylko i onieśmielony, lecz zimny. Nędza i praca i chleb obcych i pogarda ludzi zamknęły mu serce. Zmięszany był, ciekawy, lecz nie wierzył, aby mu to dziwne odkrycie tajemnicy jego urodzenia przydać się na co miało. Ojciec mu nawet o dawnej świetności rodu nie wspominał, aby nie zatruwać życia. Z rezygnacyą milcząc, odepchnięty, nie chciał dziecku przekazać pamięci smutnych swoich dziejów.
— Jeźliście znali ojca, — rzekł powoli i uśmiechając się dziwnie, — wiedzieć musicie, że i tu biedę cierpiał, kiedy się do obcych wyniósł szukać szczęścia i zarobku, a i tam znaleźć ich nie mógł. Biednym wszędzie bieda.
Chłopak rzekł te słowa na wpół wesoło, pół smutnie, z tą rezygnacyą ubogich, co się ze swym losem obyli, a O. Franciszek nie chciał mu odkryć całej prawdy, aby nie obudzić i niewczesnych żalów i próżnych nadziei.
Na tem więc skończyła się ich rozmowa, i czeladnik zobowiązał się w samym klasztorze,