Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/43

Ta strona została uwierzytelniona.

komnaty, po której dziewczę niespokojnymi chodziło krokami.
Cioci Leny nie było dawno. Znaleźli się więc tak jak sami, na co ani ojciec, ani druga z ciotek nie zdawali się zwracać uwagi. Może też sądzili, iż Lena była z nimi. Oglądając się bojaźliwie do koła, Janusz pospieszył ku dziewczęciu, które stanęło patrząc nań długo jasnemi oczyma niebieskiemi.
— Nieprawdaż — szepnęło — ja to czuję, wy pewnie o wyjeździe myślicie? Wam dawno tęskno do kraju powracać?
Zmięszał się nieco wojewodzic.
— Gdybym i rozkaz ojca musiał spełnić — odezwał się — nie pozostanę tam długo. Pociągnie mnie Wittenberga ku sobie nazad... i skrzydeł pożyczywszy powrócę tu.
Dziewczę główką potrzęsło.
— O, wątpię, — rzekło — o! boję się... tam was tyle węzłów trzyma... tu — nic...
Janusz spojrzał na nią.
— Tak sądzicie? — spytał.
Zarumieniła się znowu lilijka i spuściła oczy.
— Matka! ojciec! dom, rodzina! ziemia, powietrze, mowa!! a wszystko to drogie.
— Czytaliście biblię? — zapytał wojewodzic.
— Codzień ją czytuję — rzekła Fryda.
— W niejbyście powinni znaleźć odpowiedź.