Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/51

Ta strona została uwierzytelniona.

spierali. Józiak w końcu zmilczał; tęsknicę swą nosił, nie spowiadając się z niej Januszowi, który tylko z twarzy mu ją mógł wyczytać. Zaledwie na próg stąpił, wojewodzic zawołał żywo:
— Józiak! sam tu! proszę.
Porzuciwszy suknię, którą trzymał w ręku, chłopak pośpieszył i stanął nieco pomieszany, Janusz popatrzał nań.
— Słuchaj no, mów mi prawdę, dlaczegoś się tak widocznie stropił, gdym cię o owych Polaków pytał, co się staremu przyśnili?
Józiak, na którego pilno i teraz patrzał wojewodzic, tym razem mocniej jeszcze zarumienił się i zmieszał. Ręce zaczął kręcić, zabełkotał coś, oczy spuścił, trudno mu kłamać było.
— Albom to ja... się zmieszał, proszę pana? odparł po chwili wahania.
— Przecież i teraz znowu widać, żeś nie swój. Na Boga! — począł wojewodzic — czyż już do tego przyszło, że ty przedemną mieć będziesz tajemnice i zmusisz do odgadywania?
— Jać przecie nic o żadnych przejezdnych nie wiem — tłumaczył się chłopak nieśmiało.
Wojewodzic brew namarszczył.
— Jakeś mi druh! mów, jakeś mi druh i wierny sługa a towarzysz! Słowo? — zapytał.
— Słowo, że o tych przejezdnych, o któ-