Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/85

Ta strona została uwierzytelniona.
V.

Gdy przebyli granicę, Jóźkowi twarz się śmiać zaczęła, Janusz posępniał, a Tilius z podziwiania nad najprostszemi rzeczami wyjść nie mogąc, pamiętny tego, że kto pyta, nie błądzi, zarzucał nieustannie pytaniami i wykrzyknikami wojewodzica. Najwięcej jednak tylko Józiak na nie odpowiadał, Janusz zamyślony coraz więcej puszczał mimo uszu natrętne słowa.
Niepospolitą też biedą był ten Tilius, który od dzieciństwa nawykłszy chodzić po miejskim bruku a podróże odbywać o kiju, z koniem sobie rady dać nie umiał, a siodło znajdował najniewygodniejszem w świecie siedzeniem, stworzonem na torturę człowieka. Był też nieporadny jako dziecię miasta, nawykłe wszystko za gotowy grosz dostawać lub wyżebrać. Rozumował łatwo, ale żyć na wolnem powietrzu, z coraz nowymi żywioły potrosze walcząc, było mu bardzo trudno. I wzdychał do tego, ażeby co najrychlej do szczęśliwego dobić się portu.
Józiak i wojewodzic gdy konie uczuli pod sobą, do których im obu tęskno było, radzi harcowali wesoło; koń Tiliusa patrząc na współzawodników, dostawał też zachcianek do podskoków. Naówczas nieszczęśliwy teolog, który