Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/86

Ta strona została uwierzytelniona.

z foliantami był obyty, ale z koniem porozumieć się nie umiał, głosem i zaklęciami usiłował nadaremnie hamować zapędy nierozumnego stworzenia, które wcale łacińskich imprekacyi jego do serca nie brało. Kończyło się więc na tem, że na serce rozdzierające wołanie o ratunek nadbiegał śmiejąc się Józiak i konia hamował a teologa ratował.
Tilius znajdował też, iż po gospodach nad ludźmi nie miano politowania, skazując ich na sen na twardych ławach lub sianie. Raziło i to przywykłego do niemieckich zajazdów, iż do wspólnej izby iść ze wszystkimi podróżnymi musiał, jakich Bóg dał, i u jednego się ognia ogrzewać z tymi, którzy nigdy się nie uczyli po łacinie. Słowem, gdyby nie wstyd a coraz większe oddalenie od miasta, w którem wzrósł i w którem ową wdówkę po burmistrzu zostawił, co nań wcale miłem okiem patrzała, byłby Tilius wstyd połknąwszy powrócił ad limina patrum i zrezygnował się na pozostanie przy suchym chlebie ojczystym. W rachuby apostolstwa nie wchodził znać ani koń samonośny, ani gospody niewygodne, ani podróżne głody i chłody, ani tysiączne powszednie troski. Janusz natomiast i jego towarzysz a sługa, odetchnąwszy świeżem powietrzem i nogi włożywszy w strzemiona, odżyli jakby życiem nowem.