Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/89

Ta strona została uwierzytelniona.

W ostatku wreszcie dzień się zbliżył, gdy do stolicy dostać się mieli. Dzieliły ich od niej trzy tylko mile, które pogodniejszy czas i suchsze drogi dozwalały przebyć w kilku godzinach. Późno w noc dostawszy się na nocleg do ostatniej gospody, znaleźli ją nabitą końmi i ludźmi. Miejsca dla nich nie było. Jak zwykle w pobliżu wielkiego miasta, nacisk podróżnych był znaczny. Nie pozostawało nic, chyba koczować w poblizkim lasku i na noc sobie szałas budować. Tak strasznego noclegu nie miał pojęcia Tilius.
Tymczasem Józiak nieulękniony wcisnął się między ową ciżbę napełniającą gospodę i powrócił wkrótce biegnąc z nowiną, iż w niej zastał krewnego pana wojewody, pana Jeremiego, kasztelana Bełzkiego, którego pominąć Januszowi się nie godziło. Ludzi jego poznawszy, z tą wiadomością przybył zdyszany chłopak, a wojewodzic mały swój dwór pod laskiem zostawiwszy, sam pieszo poszedł pozdrowić kolligata, którego wujem zwał, choć to wujostwo dalekiem było i do obrachowania trudnem.
Był kasztelan Jeremi nie młodym już, wdowcem, człowiekiem majętnym, niegdyś wojskowym, dziś rolnikiem, ale około spraw publicznych pilnym. I on też do Krakowa dążył.
Od lat trzech nie widział już krewniaka