Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/9

Ta strona została uwierzytelniona.

W ulicy gwar był i dość ludu, jeszcze łacno naówczas odróżniającego się strojem i obyczajem od szlachty i mieszczaństwa. Wśród niego, jak na małe miasto, widać było więcej dostatniej młodzieży, w biretach z piórkami, w sukniach wykwintnych, przy mieczykach, niżby się jej spodziewać było można. Niektórzy z nich trzymali księgi pod pachą oprawne w pergamin biały i zwitki papieru, po nich poznać było można studentów i po wesołych a raźnych głosach, które się z ust dobywały. Większa ich część dążyła do gospody akademickiej pod Gołębiem Złotym, w której drzwiach cisnęli się śmiejąc i rozprawiając panicze po stroju na obcych wyglądający. Kobiety przypatrywały się im zdaleka, a z za szyb ciemnych kamienic nie jedna główka ciekawa ścigała oczkami złotowłosego chłopaka, którego biret aksamitny pokrywał pukle obfite. I starsze panie mieszczki uśmiechały się młodzieży znajomej, bo w miasteczku nikt sobie całkiem obcym nie był.
Jedno z okien Złotego Gołębia stało otworem, a przez nie dobywał się choralny śpiew studenckiej pieśni odwiecznej, nuconej po całej Europie:

Gaudeamus igitur, juvenes dum sumus...