Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/93

Ta strona została uwierzytelniona.

owieczek Niemcy napuściły, mamy już Radziwiłłów i Zborowskich i Gorków naszych i innych siła. Nie dziw, że stary się lęka, abyście i wy do domu zarazy nie przynieśli.
Słuchając tej mowy kasztelana, który coraz to ukradkiem na młodzieńca spojrzał, Janusz bladł i rumienił się, niecierpliwiąc widocznie.
— Niech mi pan kasztelan przebaczy — rzekł — ano u nas najczystszą wiarę herezyą zwykli chrzcić, choć ona tylko...
— Co? co? co? — podchwycił zrywając się i przysiadając wnet wuj, który ręce obie na kolanach oparłszy wpatrzył się pilno w krewniaka. — Cóż to! będziesz ty ich bronił! Januszku... ani ja tego słuchać nie chcę, ani mogę!... A toś już chyba istotnie zawarł tej szkarady, i ojciec coś o tem wie?
Janusz zamilkł.
— Nie do nas sprawa wiary należy, abyśmy ją maluczkim rozumem naszym sądzili — mówił zwolna — to sprawa duchowieństwa i starszyzny. A któż to tam tak mądry, by śmiał powiedzieć, co czyste jest a co oczyścić należy?
Ręką rzucił kasztelan i pogroził młodemu.
— Życzę ci, przed ojcem tam w obronę nie bierz nikogo, bobyś siebie potępił w oczach jego. Wnieść do domu nowe te niemieckie inwencye, tegoby nam jeszcze brakło!