Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/97

Ta strona została uwierzytelniona.

gospodyni wieczerzę gotowała, z dziećmi, które boso w koszulinach płacząc uwijały się, płosząc swobodnie przechadzające się kury. Tilius się pogrążył w zadumie. Mało bywając po wsiach, teolog nie znał się z tym pracowitym żywotem ludzi skazanych na wiekuistą nędzę. Sądził więc, że to krajowy obyczaj i niedostatku powszechnego jest miara. Milczący, żałował tem więcej teraz żony po burmistrzu i izdebki schludnej, jaką u niej zajmował.
Czekała go też niespodzianka od Janusza.
Gdy do skromnej bardzo wieczerzy zasiedli, którą prawie sam nabiał składał i kawałek chleba, Janusz się odezwał z westchnieniem, iż mu jeszcze długa pozostawała droga do domu, którą pospiesznie odbyć musi.
— Zda mi się, kochany Tiliusie — rzekł — że ci już musiało to podróżowanie dokuczyć, boś wcale do niego nie nawykł. Radziłbym ci więc jakiś czas w większem mieście jak Kraków pozostać, gdzie i o Niemca nie będzie trudno. Tu gdy spoczniesz, później cię do siebie wezwać mogę, gdy czas będzie po temu.
Tilius spojrzał koso.
— Bardzoby mi się to uśmiechało, ażeby przestać raz chodzić w strzemionach — odezwał się cicho — wolę ławę niż konia. Ale w obcem mieście co ja pocznę?