Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/99

Ta strona została uwierzytelniona.

Szwabami z koniem sobie poczynać, bo kto konia lubi, o tym ja nigdy nie desperuję. Szwab, którego wieziesz, tak mi się wydaje, jakby całe życie pieszo chodził. Co z takiego człowieka może dobrego być?
Już dzień był jasny, a nawet i słońce się z za chmur pokazywać zaczynało, gdy w dali Kraków, i zamczysko na Wawelu, i wieżę Panny Maryi, i mury i bramy ujrzeli.
Kasztelan, jak miał zwyczaj zawsze, gdy do jakiego miejsca dojeżdżał, począł modlitewki odmawiać przeżegnawszy się; czego że Janusz nie uczynił, pewnie w umyśle jego malam notam dostał. Tilius miasto zdala do znajomej sobie Norymbergi porównywał. Na widok jego jakoś mu serce rosło, bo myślał sobie, że gdzieżby też miasto być mogło, aby w niem nie było Niemca.
Ani się opatrzyli, gdy ich mnóstwo wozów i fur wieśniaków z okolicy, dążących z żywnością i różną kupią do miasta, otoczyło. Ciężko się było przecisnąć przez te tłumy, bo to dzień był targowy, a pora jesienna, kiedy wszystkiego podostatkiem w domu i każdy gospodarz i gospodyni ma z czem wyjść.
Jeszcze przed bramami przekupnie zaczęli wstrzymywać pieszych i jadących, targując co wieźli i niemal siłą ich grabiąc. Oprócz tego ubogiego ludu i kupczących siła też kon-