Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

Nigdy panna Julia z taką go niecierpliwością nie oczekiwała....
Tą razą dłużéj go nie było jak zwykle....
U Karmelitów pan Kalikst pozostawał jakby zapomnianym. Nie wzywano go już do badania.. Raz czy dwa do celi jego zaszedł ów pan jenerał, co go po raz pierwszy egzaminował, zapytując, czy nie ma mu co do powiedzenia...
Kalikst oświadczył, iż nie wie, coby mógł wyznać, bo się nie poczuwa do niczego.
— Chcesz waćpan zgnić w kozie albo się przespacerować na Sybir, gdy się nam cierpliwości przebierze, co mu wolno..
Z tém wychodził...
Przeciągało się to niezmiernie długo.. Osamotnienie było zupełne. Parę razy w kurytarzach Kalikst się spotkał z prowadzonymi więźniami, wymieniali wejrzenia... mówić nie było wolno... Były to osoby zupełnie mu nie znane, po większéj części młodzież jak on.. Szło mu najwięcéj o los brata a o los samego sprzysiężenia najgłówniéj. Jenerał zapowiedział był, że wszystko zostało odkryte, że spólników pochwytano — okazywało się to jednak fałszem, bo — w takim razie nie z Szymkiem Łysymby go stawiono na oczy...
To go nieco uspokajało...
Próbował się coś od stróża dowiedzieć i ująć go sobie trochą pieniędzy, jakie miał przechowane..
Milczący żołnierz wprawdzie brał, co mu dano, ale mówić się wzdragał. Nie był on złym, nie chciał dokuczyć więźniowi ale widocznie się lękał... Raz, gdy Kalikst siedział w myślach pogrążony i smutny... o niezwykłéj godzinie otworzył stróż drzwi... poszedł do dzbanka... zajrzał czegoś na stolik, pod stół, zakręcił się i wyszedł — spojrzawszy znacząco na Kaliksta. Po wyjściu jego oglądając się i odgadując, co go mogło sprowadzić, Kalikst ujrzał przed sobą maluśki zwitek papieru...
W więzieniu tak się zna najmniejszą pruszynkę w niém się znajdującą — iż papierek od razu zwrócił oczy