majster od obuwia, nie chwaląc się, starszy cechowy... W izbieby było wygodniéj.
To mówiąc drzwi otworzyła. Major się zawahał, nie było sposobu być niegrzecznym...
Zobaczywszy obcego i sądząc, że idzie o interes i robotę, Noiński nakuliwając się zerwał ze stołka, ale żona go, śmiejąc się, odepchnęła.
— Już ty siedź, swoje rób... my tu z wielmożnym panem mamy do pomówienia, co do ciebie nie należy...
Noiński popatrzywszy, milcząc powrócił do naklepywania podeszwy.
Majstrowa prowadziła gościa swojego do alkierza, starła kanapkę, zrzuciła z niéj różne rupiecie, zaprosiła siedzieć i stanęła przed nim...
— Więc o co to idzie, proszę pana?
— Chciałem wiedzieć, kto mieszka w kamienicy? spytał major.
— Więc ja to zaraz panu... ale jakże honor?
— Major Rucki... szepnął cicho stary.
— Panu majorowi rozpowiem, detalicznie... jak się należy...
Tu odetchnęła nieboga, splunęła i zaczęła na nowo.
— Na tyłach, proszę pana majora... Dygas... stróż, Matusowa, przekupka z tym Józkiem, bodaj wisiał, bo tu z nim pokoju nie ma nigdy.. Z przeciwka Aramowicz, stolarz, niezły człek... czeladź... i te chłopcy jego, coby z Józkiem na gałęź godne były... Jak Boga kocham... A tu... Noińscy, my... To cały dół...
Zględem pierwszego piętra... no... pożal się Boże mówić... Brenner z córką, kucharka i Agatka, która na nic dobrego nie wyrośnie. Już się mizdrzy a piętnaście lat nie skończyła... ale — co to gadać.
— Cóż to za człowiek — Brenner!
Majstrowa zamilkła, twarz jéj przybrała wyraz jakiś tajemniczy, dziwny, frasobliwy... Głową zaczęła kręcić.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.