Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Majstrowa spostrzegła wrażenie, jakie to na nim robiło, tknęło ją coś i zatrzymała się nagle.
— Co bo panu jest? spytała.
— Nic mi — moja pani — odparł głosem drzącym stary — nic mi. Zrozumiesz mnie lepiéj — gdy jéj powiem — że jestem ojcem tego chłopaka, co stał na górce.
Noińska z całéj siły plasnęła w dłonie, ale tak, że szewc od stołka swego pochylił się, żeby zajrzeć, co tam znowu się dzieje.
Milczenie jakiś czas trwało....
— Jak mego pana Boga kocham — odezwała się wreszcie Noińska — bardzo pana przepraszam. Gdybym była wiedziała, z kim mam honor, możebym się tak nie wypaplała, aby panu serca nie krwawić.
— Nic się złego nie stało — owszem — rzekł Rucki — dobrze mi wiedzieć o wszystkiém....
Zamyślił się stary....
— Tak więc ludzie o nim sądzą — i o przyczynie aresztowania mojego syna — odezwał się pomilczawszy, ale jestże to pewna, że ten człowiek... takiém się zajmuje rzemiosłem?
— Pewna! pewniuteńka! podchwyciła Noińska — co to gadać... tylko że nie mogę wyjawić, zkąd to mam, ale niech pan wierzy, że — prawda... My tu na niego patrzym dawno... zawsze coś w nim było podejrzanego... Bo, co to gadać, uczciwy człowiek, choćby świniami handlował, przecie się kryć z tém nie będzie... a jego nigdy nikt nie podpatrzył, co robi...
Wyjdzie, bywało, — do dnia — jak w wodę wpadł, nie ma go cały Boży dzień... wróci nocą. Patrzcie, nazajutrz... już o świcie znikł...
A komisarze od policyi, który się z nim spotka — toć to niziuteńko przed nim czapki zdejmują...
— Ale czyżby mój syn — wiedząc o tém...
— Albo on tam wiedział?
— Kiedy wszyscy o tém mówią.