Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan myśli, dawno? Toć my, co tu zestarzeli, a dopiérośmy po téj awanturze się dowiedzieli, co się święci...
I, co prawda — córka panna taka, że śliczniejszéj trudno, i wielka muzykantka... Patrząc na nią, nie domyśliłby się nikt, czyja córka... Co dziwnego, że się chłopiec zadurzył...
Mówiła majstrowa a major siedział zamyślony, wikłało mu się w głowie. Wyszedł był z zamiarem widzenia się z Brennerem — teraz — miał wstręt otrzeć się o człowieka napiętnowanego takiém ohydném znamieniem... Szukał w myśli powodu, dla czego on przyjść mógł sam, dobrowolnie do niego? Chyba spodziewając się, zaskarbiwszy sobie ufność ojca, dobyć coś z niego dla łatwiejszego potępienia syna...
Z drugiéj strony w głowie mu się pomieścić nie mogło, by taki Brenner dla córki mógł szukać lepszéj partyi nad syna obywatelskiego... Wszystko to razem chodziło mu po głowie, tak że Noińska patrząc nań, widząc go tak pognębionym... uczuła potrzebę pocieszania.
— Niechno pan tak — nie frasuje się, rzekła. Nie juści Boga nie ma, żeby takim, z pozwoleniem łajdakom dawał po świecie bruździć bezkarnie. Przyjdzie panie kréska na Matyska... A może i prędko... E! ludzie gadają... wojna z Francuzem... a już żeby ich nie pobili, to nie może być...
Major wstał nic nie mówiąc...
— Moja pani majstrowa — odezwał się — nie umiem pani nawet podziękować za jéj uprzejmość — ale, niech państwu Bóg płaci za dobre serce... Wielce jéj wdzięczny jestem... z duszy...
Noińska się kłaniała.
— Ale znowu nie ma za co! Bóg widzi. A — pan do nich na górę nie pójdzie przecie? spytała...
Major stanął.
— A jest on w domu?
Noińska się zlękła...