Miejsce wybrane musiało być nieszczęśliwie, bo już pochylonego strzał znowu raził w piersi. Przytomny jeszcze starał się dźwignąć i podnieść, bo do koła cisnęli się na nich walczący, ale siły go zupełnie opuszczać zaczęły. W téj chwili właśnie pierzchnęli byli Wołyńcy, zabierając swoje trupy, z których tylko jeden jenerała Blumera na bruku pozostał. Ludwik obejrzał się na brata i postrzegł go we krwi broczącego, omdlałego na ziemi. Zaledwie Kalikst spojrzeć nań miał czas i uśmiechnąć się, gdy jakby zasłona mglista zaszła mu na oczy i stracił przytomność.
Szczęściem znalazł się przy nim nie tylko brat ale poczciwy Maciek, Czwartak, którego pułk, najulubieńszy w. księcia, porzuciwszy Bogusławskiego, pod dowództwem kapitana Roszlakowskiego nadbiegł do arsenału... Oba pochylili się ratować Kaliksta, z którego ran krew płynęła obficie. — Omdlenie jednak raczéj ze znużenia więzieniem i wzruszenia przyszło niż z wyczerpania sił żywotnych... Otrzeźwiono go wnet i położono przy murze, ale tu niepodobna go było zostawić dłużéj, bo się już tłum naciskał i broń mu wyrzucać miano. Zamęt panował straszny...
Kalikst zaledwie oczy otworzywszy, zaczął wołać i prosić, by ratowano rannego Brennera, który przy nim leżał...
Maciek z Ludwikiem poszli go szukać i przynieśli zaledwie dającego znaki życia... Poruszał się jednak jeszcze a usta zamiast wyrazu boleści miały osobliwszy uśmiech jakiś uszczęśliwienia i radości. — Ranni ci oba pod arsenałem mogli być narażeni na nowe niebezpieczeństwo — a użytecznymi już tu nie byli... Maciek odkomenderowany do pierwszéj kamienicy, do któréj się dobić było można, bo wszystkie były pozamykane i pozatarasowywane, znalazł i kilka czeladzi odważniejszéj i cyrulika, który naprędce mógł rany pozawięzywać... Wzięto się zaraz do transportu... obu... Brenner rzucał się jeszcze, dyszał, ale trafiony w piersi, krwią ciągle pluł, lała mu się ustami, i ocalenia go nie było nadziei...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.