Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

Znaleziono jakiś wóz porzucony pod domem, czeladź złożyła w nim na słomie rannych i potoczyła zwolna ku Św. Krzyzkiéj ulicy. — Przebicie się do niéj przedstawiało pewne trudności z powodu, że nie można było przewidzieć, czy gdzie jakiego rosyjskiego nie spotkają oddziału... Kalikst jednak dla Brennera szczególniéj prosił i domagał się, aby ich tam odwieziono... On także — sądząc się śmierci blizkim, osłabły, pragnął przynajmniéj Julią przed śmiercią zobaczyć...
Ludwik, stojący u arsenału ze szkołą podchorążych, choć nawet dla konającego brata ruszyć się nie mógł — chwila była stanowczą, odejść ztąd było to dezerterować... Maćkowi wysłanemu lepiéj się powiodło niż sądził, a i jemu pilno było zdać ranionych — aby co prędzéj wracać i za wszystkie czasy wetując spędzić oskomę na Moskalach...
Ruszył więc wóz z ludźmi nieznanymi, powoli — można się było lękać, aby go na pierwszy alarm gdzieś w ulicy rzuciwszy, nie uciekli; szczęściem część miasta, którą przebywali, była jakby opustoszoną, domy pozamykane, nigdzie światełka, okna ciemne okiennice szczelnie pozasuwane — żywego ducha nigdzie — ani nawet znaku życia... Dowlekli się tak na ulicę Św. Krzyzką, aż do małéj kamieniczki... Kalikst, który sam słabł, nieustannie schylał się nad Brennerem badając, czy go żywym dowiozą...
Dyszał, mrucząc coś stary...
Stanęli u bramy nareszcie.
Zamarłém zdawało się wszystko... w oknie tylko jedném za grubą zasłoną ledwie dostrzeżone migotało światełko. Wrota były zaparte — okiennice hermetycznie pozaryglowywane, ale ta pozorna cisza i pokój, jak się łatwo było domyślać, kryły pewnie niepokój i postrach, który wszystkich na nogach, rozbudzonych trzymał...
Dygas stał z drugiéj strony pod bramą. Józiek Matusowéj dawno już był, chwyciwszy jakiś drążek żelazny i to cudzy, wyleciał na miasto, dwóch z czeladzi Aramowicza także brakło...