Zaczęli ludzie stukać do wrót mocno... Zrazu się żaden głos nie odzywał... Po dość długiém dobijaniu się gdy czeladź po swojemu z mazowiecka kląć poczęła, furtka się bojaźliwie uchyliła i ciekawością, przemagającą nad strachem, zdjęta majstrowa Noińska wyjrzała.
Obawiano się napadu Moskali i rzezi — dopiéro przekonawszy się, że o co innego chodziło, wybiegła jejmość a za nią i Dygas na ulicę. — Zobaczywszy rannych, których poznali, wnet bramę odmykać zaczęto... Matusowa, kucharka z góry, Agatka, Noiński z Fryckiem — wszyscy się do wozu cisnęli oprócz ostrożnego jeszcze Aramowicza, który zdala przypatrywał się przez drzwi pół otwarte i żony nie wypuszczał.
Noińska wnet pobiegła po świecy ogarek i wróciła otulając ją dłonią, a ujrzawszy słomę pokrwawioną, Brennera już zbladłego, na pół trupa, Kaliksta zesłabłego — krzyknęła przestraszona...
Tymczasem Dygas niemniéj wylękły bramę za wtoczonym wozem zatarasował, a kucharka lamentując przodem wbiegła na wschody...
— Zanieście mnie na górkę! na górkę — wołał Kalikst głosem osłabionym.
— Gdzie? jak? — zakrzyknęła Noińska — a toć pustka — zimno, ani pościeli, ani materaca... Nie palono — jak w psiarni. — Jezu miły! Co krwi! co krwi!
Domówiła tych słów, gdy z góry pędem lecąc z rozpuszczonemi włosami przypadła Julia, postrzegła naprzód Ruckiego a razem prawie ojca, którego podnoszono ze słomy. — Załamała ręce i padła na kolana.
Za nią spieszyła ciotka.
W pierwszéj chwili płacz, wzruszenie nie dało pomyśleć, co robić.
Julia łamała ręce...
— Ojciec!
— Razem pod arsenałem byliśmy ranieni — rzekł Rucki. On mi drzwi więzienia otworzył... Jemu ratunek najpotrzebniejszy... stracił krwi wiele...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.