Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Albo to filuterya? ho! ho! myśli sobie: co mają wiedzieć, czém się ja zabawiam? Noiński przyjdzie, — przyjdzie Aramowicz, rozgłoszą się wielkie procenty... zaraz człek spadnie z waloru. A tak, co się na Pradze lub na Solcu stanie, kto go wie? i człek sobie pan radzca... a konsyderować trzeba...
Kucharka głową kiwała.
— Już jak to pani majstrowa wykłada, jakby człek patrzał... Pewnie, że nie inaczéj być musi.
— Ja powiem jejmości, szepnęła tajemniczo Noińska, on ma swój kantor pewnie kędyś w mieście... — Gdzieby on siedział po całych dniach? gdzie?
— Oczewiście — rzekła kucharka — pani majstrowéj téż nie tajno, czy słota, czy błoto, czy mróz, czy piorony biją — on musi wyńść, żeby tam nie wiem co... musi.
Zamilkły obie kumoszki.
— Założyłabym się — dodała Noińska — że pieniędzy ma na krocie.
— Kto jego wie? Dla tego sam sobie na buty prawie żałuje...
— Zresztą dobry człek, poprawiła majstrowa, nie można powiedzieć!
Kucharka dziwnie głowę chyliła na prawo i na lewo...
— Żeby był zły, tego ja téż nie powiem. Pasyonat nie jest — człeka nie pokrzywdzi, ale żeby znowu do niego można przystać — trzeba być córką chyba.... E! panienkę to już kocha, że nie można lepiéj — ale tyle świecy i wosku. Już Małuskę ma za ba i bardzo... a reszty świata...
Machnęła ręką.
— Córce toby rad niebios przychylić — co prawda... a no i tyle... Pierwsze oko w głowie. Dla niéjby najdroższéj rzeczy nie poskąpi... a sobie bielizny nie sprawi i w łatanéj chodzi...
— No i co z tego romansu będzie — jak się jejmości zdaje — spytała Noińska.