Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

żowane, zatrzymało się i ustało... parę osób obejrzało się za kapeluszami, zaczęto wstawać, wymknęło się kilku, reszta rozproszyła...
Kalikst, który od razu poznał sąsiada swego, tak tém był uderzony, zdziwiony, dotknięty niemal, iż nie mogąc się powstrzymać, wziął do drugiego pokoju przyjaciela swojego Edwarda.
Edward, kolega z ławki jednéj w Lyceum, był nieco starszym od Kaliksta i niezależnym. — Bawił w Warszawie, będąc znanym i chętnie przyjmowanym w najpierwszych domach — Kalikst nie wiedział właściwie, czém się zajmował. Na pozór bawił się tylko i trzpiotał. Właśnie Edwarda wejrzenie spowodowało ten popłoch i rozproszenie...
Weszli do drugiego pokoju, w którym nie było nikogo. — Kalikst mu się zbliżył do ucha.
— Mój drogi — rzekł — dla czegożeście się tak zmięszali i rozmowę ucięli w chwili, gdy prawdziwie była zajmującą.
— Jakże? nie widziałeś! — odparł Edward.
— Kogo? co?
— A tego jegomości przy stoliku na boku!
— Któż to ma być?
— To znany szpieg Lubowidzkiego i donosiciel w. księcia... Mówią, że ma wstęp wolny do Belwederu... Zowie się Brenner...
Kalikst zbladł.
— Możeż to być! — zawołał mimowolnie, łamiąc ręce.
— Nie może — ale jest, najpewniéj, — kończył Edward... Człowiek niezmiernie zręczny, przebiegły i najniebezpieczniejszy w świecie.
Wtém Edward spojrzał na zasępionego i zmięszanego przyjaciela i chwycił go za rękę...
— Co ci jest? dla czego cię to tak poruszyło? Przecież obawiać się nie mamy czego! Choćby sam Jurgaszko nas słuchał z Makrotem, nie znalazłby nic grzesznego w rozmowie... Zawsze jednak wypadało się