Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

go w tłumie było nie łatwo, a opisać, jak wyglądał, nie mniéj trudno. Zdawało się, że czy natura czy sztuka dały mu, jak niektórym zwierzętom, barwę jakąś startą, formę nie rażącą — aby się przesunąć mógł po świecie niepostrzeżony. Brenner nosił się téż jak wszyscy, nie odróżniał się niczém... i widujący go codziennie współmieszkańcy kamienicy często wracającego do domu nie od razu poznawali. Twarz miał bladą, ogoloną — oczy ciemne, biegające, niespokojne i najczęściéj spuszczone, mowę cichą, ruchy jakieś miękkie i wymykające się.... Zdawał się całe życie nie słuchać nic, na nic nie patrzeć, mało kogo znać i nie wiedzieć o niczém....
O nim téż tak mało kto wiedział, że ci, co z nim żyli w jednéj kamienicy, najrozmaitsze mieli przekonania o jego zatrudnieniach. Szewc Noiński nazywał go lichwiarzem, stolarz Aramowicz był pewny, że on zbożem handluje. Matusowa zbywała pytana tém, że — albo ja tam wiem — a mnie co do tego!!
Brenner nigdy nikogo u siebie nie przyjmował, całe dnie prawie spędzał za domem i na oko nie zdawał się wcale niczém zajęty. Pani Małuska, ciocia, odzywała się z tém, że ma pensyą i z niéj żyje, bo dawniéj był w służbie rządowéj, ale w województwie lubelskiém... Chodziły słuchy niewiadomego źródła, że Brenner służył w komisaryacie i na jakichś dostawach grosza uciułał.
Bądź co bądź przeszłość jego i teraźniejszość okrywały nieprzejrzane ciemności. Z rana — czasem już o siódméj widywano go wychodzącego na Nowy Świat i — ginącego tam wśród tłumów. Wśród dnia rzadko komu trafiało się go spotykać, ale parę razy jednak widywano go wychodzącego to z cukierni, to z jakiego traktjeru, to z kawiarni. Nigdy jednak mimo to nie spotkał go nikt ani pod dobrą datą ani nawet rozweselonego. — Twarz miał zawsze jedną, bladą, smutną i jakby wiecznie strwożoną.
Trafiało się, iż go dni kilka nie było w domu, bywało, że wracał nocami — zawsze jednak w jednym humorze i usposobieniu.