— E! moja jejmość — rozśmiała się kucharka — nie’ no on kuferek otworzy... a na stół położy, co ma, będą inaczéj śpiewali... Boć nie majętni.
Majstrowa się zamyśliła.
— Pobiorą się, co ma być — rzekła — bo jakby im nie pozwolili... no i...
— A! chowaj Jezu Chryste, gotowiby sobie życie poodbierać... odezwała się kucharka.
Sceptyczniejsza Noińska szepnęła — Abo — abo. Dobranoc jejmości.
— Dobranoc...
Nazajutrz po tym wieczorze z rana wyszedł pan Kalikst do biura. Noińska, w bramie stojąc, z filuternym uśmiechem dała mu dobry dzień, patrząc śmiało w oczy. Ciekawą była szczęśliwego zobaczyć, wydał się, jak późniéj mówiła — ’dyby nigdy nic!
Miała go za wielkiego filuta....
Dostrzegła bowiem, że, wyszedłszy z kamienicy w ulicę, podniósł głowę do góry, uśmiechnął się, zdjął kapelusz i przywitał się z kimś. Juściż pomyślała, nie z kim — tylko z nią, która tam już go wypatrywała.
Brenner, późno w nocy powróciwszy, bardzo rano znowu wyszedł z domu....
Kalikst, choć się stołował na Nowym Świecie, zwykle po obiedzie do domu zachodził, spoczął trochę i dopiéro ztąd do biura powracał.... Tego dnia jednak nie widziano go w domu. Ku wieczorowi na pewno gotowała się go spotkać Noińska, ale — co jakoś wydało się wszystkim bardzo dziwném po wczorajszém — do późna go się nie doczekały kumoszki. Majstrowa miała posądzenie, iż go chyba nie dopilnowała, że już na górce musi być. Dla wyjścia z przykréj niepewności szepnęła chłopcu Fryckowi, aby się podkradł podedrzwi na górce i zobaczył, czy jest klucz w zamku. Fryckowi w to było grać. Kopnął się pędem i jak burza potém z góry spadł, niosąc matce zapewnienie, że w dziurce klucza