Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

który grał jak koń na organach, ale wygrywał przeciw wszelkiemu prawdopodobieństwu: tak miał szalone szczęście. Jeśli mu kartę ubito, to tylko stawkę podwoił i niezawodnie swoje nazad z dodatkiem jeszcze odzyskał. A że był chłopiec delikatny, gry wcale nie pędził, bo mu się kawalerzystów ogrywać nie chciało.
I oni to spostrzegli, przerwano więc tego nieszczęsnego faraona. Poczęła się gawęda żołnierska, gdy we drzwiach zjawił się paradny lokaj pani Starościny z Witowa z prośbą, aby się do niéj pan Marek pofatygować raczył. Szukano go już od pół godziny po całém miasteczku. PP. Strzembosz i Niewstempowski i wszyscy przytomni poczęli winszować Markowi i potrosze mu się przekomarzać.
Nie zatrzymywano go wszakże wcale, bo odwiedziny u pięknéj pani, a jeszcze słynącéj z tak wielkich bogactw i stosunków, jak pani Kocowa, dla młodego chłopaka były rzeczą nie obojętną. Każdy to rozumiał. Pożegnano się więc. Do zobaczenia.
Marek poszedł dosyć obojętny.
Pani Starościna po wczorajszych wypadkach, naturalnie była chorą: główkę miała obwiązaną po same oczy czarne, a biała obsłona jeszcze im do-