Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

dwór porządny; od niego wszakże dzieliła rzeczka dosyć szeroka i głęboka, a znać bystra, bo na niéj mostu nie było. Za wierzbami staremi pokazały się pale od promu, a wkrótce i sam przewóz, który wszakże stał u drugiego brzegu. Że powoli jechali, była nadzieja iż z nimi razem i prom ów przybędzie. Na drugiéj stronie spodziewał się Marek porządnéj karczmy, téj wszakże nie było, tylko budka, a raczéj szałas jakiś wśród słupów i komin dowodzący, że niedawno musiała tam być gospoda, ale się zapewne spaliła. Nie było to w smak podróżnemu, domyślał się wszakże, iż nieopodal znajdzie drugą.
Prom nadspodziewanie stał nieruchomy przy drugim brzegu, trzeba go było nawołać; więc Wawrek we dwie dłonie klasnąwszy, huknął:
— Prom podawaj!
Coś się zaruszało koło budki, jakiś mężczyzna w białym kitlu pokazał się na deskach, przyłożył dłoń do czoła, spojrzał, ludzie dwaj wyrośli niewiadomo zkąd i zwolna przewóz odbił od brzegu.
Im bardziéj się zbliżał, tém Marek ciekawiéj mu się przypatrywał. Oprócz przewoźników stała na nim owa figura w białym kitlu, w czapce wysokiéj, podparta na lasce, dosyć poważna, niezmiernego wzrostu, ale chuda... a za nim czterech ludzi