Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— A daleko, dokąd?
— Przepraszani pana dobrodzieja — odezwał się markotno chłopak — ale czy z urzędu mnie jegomość dopytuje?
— Nie z urzędu! — stukając laską, odezwał się stary — albo to już grzéch, czy despekt podróżnego zapytać?
— Ja się tém téż nie obrażam — rzekł śmiejąc się podróżny — tylko na prawdę, jakem szlachcic, sumiennie panu odpowiedziećbym nie mógł, dokąd jadę, bo dalipan sam nie wiem. Jadę w świat.
— Tak, szczęścia szukać, stara gadka — zawołał kiwając głową kitel — niéma dziwu, masz waszmość lata potemu; każdy z nas od tego poczynał bez mała czego... ale jeśli tak... to droga nie jest pilna.
— A nie! — rzekł Marek — tylko do gospody mi pilno, bo słońce pali, jakby ukropem lał za kołnierz...
— Do gospody! do gospody! — powtórzył stary — nowa moda! Kiedyżto dawniéj bywało, żeby szlachcic w domu pomyślał o gospodzie, hę? a toć wstyd i hańba. Czyż się asindziéj nie domyślasz, że ja tu po całych dniach stoję, łowiąc sobie gości? czy sądzisz że ja cię puszczę, żebyś mi do dworu nie zawrócił?