Wojskiego, który go w głowę pocałował i krzyżyk nad nią zrobił.
— No, to już o tém mowy niéma, że do dworu jedziesz, a mowa tylko o tém, kiedy się z niego wydobędziesz — rzekł Wojski. — Ja tu żyję jak na pustyni, człek na ludzi głodny; poluję na nich jak widzisz: więc gdy złapię, nie łatwo mi się kto wyrwie. U mnie same babska we dworze. Mam, mości dobrodzieju, sześć córek: zobaczycie.
Markowi nic nie szkodziło że Wojski mu się do koligacyi przypytał i że miał sześć córek; rozśmiał się pod wąsikiem i pomyślał:
Alboż to téż nie szczęście? ale kto może wiedzieć, jaki koniec każdéj sprawy?
Dla większego bezpieczeństwa, służba pana Wojskiego jeszcze na promie odebrała konie od Wawrka: ten to był rad, boć we dworze zawsze człowiekowi lepiéj i raźniéj niż w gospodzie.
Od promu już szli do dworu piechotą, tylko żydowi nakazał Wojski, aby, uchowaj Boże, podróżnego nie puścił mimo dworu, nie dawszy znać: taki już był obyczaj w Cibarzewskiéj Wólce.
Zaraz za budą ową w lewo, lipowa droga stara prowadziła do dworu. Przeszli ją rozmawiając, z tyłu prychały konie prowadzone wolno.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.